Juwenalia to obowiązkowe
studenckie święto, odbywające się rokrocznie w maju. Historia tego
wydarzenia sięga XV wieku, a zapoczątkowali je krakowscy żacy.
Prezydenci akademickich ośrodków przekazują młodym klucze do bram
miasta. Zgodnie z toruńską tradycją przebierany jest pomnik Mikołaja
Kopernika – a jeśli nasz wielki astronom już gotów na zabawę, to
wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że pora rozpocząć Juwenalia!
Jak co roku oficjalna inauguracja Juwenaliów Uniwersytetu Mikołaja
Kopernika nastąpiła w czasie czwartkowego pochodu ulicami Torunia.
Wymagany był odpowiedni strój – obowiązywał dress code w stylu cosplay.
Miasto zasiliły szeregi rycerzy, królewn, wróżek, upiorów i wielu
innych, barwnych postaci, które były najczęściej widziane na większych
skrzyżowaniach z puszkami – w końcu student musi mieć za co się bawić!
Zabawa jest naprawdę przednia – oprócz tradycyjnego grillowania i
koncertowania, przewidziano takie atrakcyjne przedsięwzięcia jak
geocaching w poszukiwaniu złocistej ambrozji, gra miejska, zumba,
turnieje różnych dyscyplin sportowych, bieg piwny, czy budowanie
papierowych konstrukcji. Jak jest teraz – wszyscy raczej dobrze wiemy, a
jak było kiedyś?
Tradycja polskich Juwenaliów sięga czasów średniowiecznych i jest
pomysłem studentów Akademii Krakowskiej, założonej przez Kazimierza
Wielkiego. Sama idea była dość zbliżona do dzisiejszej – żacy, podobnie
jak my, przebierali się w ciekawe stroje, organizowali swoje pochody i
również odbywało się to wiosną. Na ulicach Krakowa można było spotkać
artystów parających się połykaniem ognia, żonglerów trudniących się
sztuką cyrkową, przezabawnych mimów, utalentowanych muzyków, jak i
ulicznych grajków. Kształt obecnych juwenaliów tak naprawdę uformował
się w czasach PRL-u, kiedy młodzi potrzebowali odskoczni od szarej
rzeczywistości komunistycznej. Od samej historii powstania Juwenaliów
ciekawsze może być tylko jedno – historie funkcjonowania studentów
podczas ich święta.
Nie oszukujmy się, w czasie tych kilku majowych, szalonych dni,
żyjemy dzięki sile napędowej, jaką jest złota ambrozja, bądź też inny
rodzaj płynu, którego łakną studenci. Na przynajmniej tydzień przed
Juwenaliami rozpoczyna się dogłębna analiza promocji w sklepach, bądź
też zawartości portali internetowych typu taniechlanie.pl. Odpowiednio
uzbrojeni możemy w końcu rozpocząć długo wyczekiwaną zabawę! Sesja w
odległości miesiąca to krok milowy, więc nie ma o co się martwić, tylko
trzeba korzystać z życia i pogody, o ile ta dopisuje. Nie ma w tym
absolutnie nic złego, o ile potrafimy się kulturalnie zachowywać.
Spotkania ze znajomymi ze studiów, wspólnie spędzany czas – zazwyczaj w
salwach śmiechu, to naprawdę wyjątkowe chwile. Prawdopodobnie - z
przyczyn dość oczywistych - niektórych momentów, bądź i nawet dłuższych
odcinków czasowych, się nie pamięta, ale ci, którzy zachowali pamięć,
postanowili się z nami podzielić swoimi zabawnymi, a niekiedy może i
dość ryzykownymi doświadczeniami.
Najgorsze są powroty do domu. Trzeba się w końcu ruszyć, jest zimno,
późno. Zwykle wypada tak pechowo, że następny nocny autobus lub tramwaj
będzie dopiero za godzinę. Zdarza się też, że kierowca zamyka ci drzwi
przed nosem, bo się nie zmieścisz, choć tyle czekałeś (btw, jeśli
posiadasz ważną legitymację studencką, to nie musisz kupować biletu w
czasie Juwenaliów, bo i takie historie się zdarzały). Lepiej się przejść
i pooddychać świeżym powietrzem, mniej eufemistycznie – trochę
wytrzeźwieć. Schody zaczynają się później – dosłownie i w przenośni.
Najpierw klatka schodowa do pokonania, później jeszcze trafienie kluczem
do zamka, a wszystko przy zachowaniu maksymalnej ciszy! Zazwyczaj
zależność jest taka, że im bardziej staramy się być cicho, tym większy
robimy hałas. Zdarza się też, że próbujemy trafić kluczem, ale nie do
tego mieszkania – mylimy piętra, przez co budzimy naszych sąsiadów, a na
drugi dzień głupio powiedzieć „dzień dobry”. Historia zna jednak
jeszcze większe pomyłki – jeden z naszych kolegów dobijał się w środku
nocy do mieszkania na Gagarina, choć sam mieszkał przy Szosie
Chełmińskiej… Kto zna Toruń, wie jakie to odległości. Mina pani w
szlafroku i wałkach na głowie musiała być naprawdę nietęga.
Bywa jednak i tak, że kłopotliwa staje się odwrotna sytuacja, czyli
samo dotarcie na Juwenalia – szczególnie, gdy poprzedzone jest sowicie
zakrapianym „before’em”. Podejmuje się wtedy inicjatywę o nazwie
„taksa”. Zwykle bawiąca się grupa jest dość duża, więc trzeba zamówić
dwie taksówki. Kolejny etap to zrzuta – tu następuje skrzętne wyciąganie
drobniaków z kieszeni. Grosz do grosza i jest – chyba jakimś cudem
uzbierała się odpowiednia pula pieniędzy! Taksówkarze uśmiechają się pod
nosem, będąc w zupełnie innym wymiarze rzeczywistości niż studenci. Nie
jest im jednak do śmiechu, gdy okazuje się, że nie otrzymają zapłaty,
bo odpowiedzialnemu za przechowywanie mamony jakimś dziwnym trafem
zrobiła się dziura w plecaku. Ostatecznie szalejącym studentom też
zrzedły miny, gdy na miejscu okazało się, że impreza na Gagarina już
dawno się skończyła… Czas przecież tak szybko płynie!
Kolejna uciążliwa kwestia to potrzeby fizjologiczne. Proszę się nie
śmiać, tylko wziąć sobie do serca terencjuszowską zasadę „nic, co
ludzkie, nie jest mi obce”. Koncerty na otwartej przestrzeni
przysparzają tego typu problemów. Ze względów natury anatomicznej
mężczyźni mają w tych sprawach trochę łatwiej niż kobiety. Najgorszy
jest dylemat pomiędzy toi toiami (o ile są dostępne), a zadrzewionymi
zasobami natury. W pewnym momencie alkohol niczego nie ułatwia i
przekonał się o tym nasz kolega z UMK, który postawił na znalezienie
swojego miejsca w lasku sosnowym. W swoim wyborze był jednak bardzo
wybredny, naprawdę długo szukał odpowiedniej lokalizacji. By skrócić
sobie niemiłosiernie dłużącą się drogę powrotną na scenę koncertową,
postanowił przejść przez płot w okolicach Collegium Humanisticum.
Ogrodzenie było wyposażone w ostre kolce i pewnie wyobraziliście sobie
właśnie tę samą scenę, którą i ja sobie wyobraziłam, słuchając tej
opowieści. Stało się jednak coś innego – chłopak spadł z płotu,
szczęśliwie nie nadziewając się na kolce, ale za to jego noga utkwiła
między szczeblami. Jak na złość nikogo nie było w tej okolicy! Minęło
trochę czasu, zanim ktoś przyszedł z pomocą, a jak to bywa w takich
sytuacjach – akurat wtedy zjawił się tłum rozbawionych obserwatorów.
Męska część populacji lubuje się w przestawianiu samochodów.
Szczególną uwagą i swego rodzaju czułością obdarzają coraz rzadziej
spotykane Maluchy. Kilku chłopa i Maluch przestawiony w inne, pobliskie
miejsce, żart na pewno się uda! W rzeczywistości pojawiają się bardziej
ambitne, choć dla trzeźwego raczej nierealne plany, mianowicie
„przeparkowanie” autka z ulicy Gagarina na Słowackiego. Maluch stawia
jednak opór, chociaż prawdopodobnie to uderzające procenty mają takie
działanie. Ostatecznie plan staje na przestawieniu auta w poprzek,
pomiędzy innymi. Po chwili znajduje się ekipa do pomocy – to studenci z
Poznania, pierwszy raz na toruńskich Juwenaliach. Cała akcja trwa
półtora godziny, o dziwo żaden patrol policji tamtędy nie przejeżdża. Po
tygodniu okazuje się, że Maluch wciąż stoi w taki sposób, w jaki
pozostawili go balujący chłopacy. Przechodnie uśmiechają się i robią
zdjęcia.
Prawdziwe szaleństwo odbywa się zawsze w akademikach. Tam właśnie
następuje kondensacja dzikich pomysłów. Najtrudniejszą do wyobrażenia
historią, z jaką się spotkałam, było wyrzucenie przez okno oblanych
podpałką do grilla i w końcu podpalonych drzwi – dodajmy, że z trzeciego
piętra. Nasz informator zaznaczył, że „drzwi były prywatne”, bo na
imprezie trzy miesiące wcześniej wyleciały te „akademikowe”. Na żądanie
kierownictwa panowie wybrali się wtedy po zakup nowych drzwi. Sprzedawca
w Castoramie udzielił im rabatu po usłyszeniu całej historii, a jako że
historia lubi się powtarzać, studenci postanowili wykonać swój popis
jeszcze raz w trakcie Juwenaliów. Pierwszy, ciężki lot spotkał się z
ogromnym aplauzem gromadnie zebranej braci studenckiej, stojącej na
dole. Wtedy zapadła natychmiastowa decyzja o drugiej rundzie. Kiedy
panowie chcieli wnieść drzwi z powrotem na górę, pani w portierni
skwitowała ich krótkim: „Chyba was poj*bało?”. To krótkie zdanie
wystarczyło, by udaremnić popisowy czyn.
Zdarzają się rozmaite historie. Znajomi uświadamiają cię, że
próbowałeś wyjść z mieszkania przez balkon, choć to czwarte piętro. Bywa
i tak, że nie wiesz, dlaczego masz siniaki i wszystko cię boli, a wtedy
okazuje się, że spadłeś plecami na szklany stolik, rozbijając sobie
głowę o jego ostry kant. Wierzyć, czy nie wierzyć? Wkręcają? Dramatyczne
chwile to także sprawdzanie listy połączeń w telefonie – zawsze do osób
najmniej pożądanych. Czerpałam z opowieści dobrych dusz, które
postanowiły się nimi podzielić. Okazało się jednak, że mieszkając w
akademiku, wystarczyło mieć otwarte okno, żeby dowiedzieć się czegoś
więcej o balujących studentach, a z zasłyszanych rozmów naprawdę można
by napisać książkę. Pomiędzy wyzwiskami padały bardzo szczere wyznania
miłości. Między wyznaniami miłości słychać było jęki imprezowiczów,
którzy nie radzili sobie z odruchami antyperystaltycznymi. Natomiast
piątkowy poranek ze „Śniadaniem na trawie” rozpoczął się od
wyrafinowanej, wykrzyczanej z męskiej piersi pobudki na cały kampus:
„Śniadanie, k*rwaaa! Piwo, k*rwaaa!”. Chwilę później rozległa się
piosenka Braci Figo Fagot, powalająca adekwatnością tekstu: „Przysięgam!
Od jutra! Od jutra nie będę pił!”.
Juwenalia trwają – bawcie się dobrze i bezpiecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz