niedziela, 20 września 2015

UWAGA, OSZUST! Ktoś ukradł moją tożsamość...





Przyznanie się do porażki nikomu nie przychodzi łatwo. Po przemyśleniu sprawy postanowiłam podzielić się przykrym doświadczeniem ostatnich dni. Niniejszy post będzie bardzo osobisty. Kieruje mną poczucie społecznego obowiązku – chciałabym Was ustrzec przed popełnieniem tego samego błędu, bądź też pomóc osobie, która znalazła się w podobnej sytuacji. Choćbym pomogła tylko jednej osobie, warto.

Dlaczego? Oszustwo należy piętnować.

Zacznijmy jednak od początku.

Postanowiłam podjąć pracę na wakacje, którą - w optymistycznym scenariuszu - mogłabym kontynuować w trakcie roku akademickiego. Ze względów prywatnych mogłam sobie pozwolić jedynie na pracę zdalną, przy wykorzystaniu komputera. Szukałam czegoś odpowiedniego dla siebie – najlepiej czuję się w pisaniu ;) Wysyłałam CV i referencje w różne miejsca.

Jaki cel mi przyświecał? Szlachetny i piszę to bez cienia samouwielbienia. Dotychczas nie mogłam sobie pozwolić na podjęcie pracy – również z powodów osobistych. Teraz pojawiła się taka możliwość. Myślałam przede wszystkim o rodzicach, których chciałam finansowo odciążyć. Jako dorosły człowiek powinnam zarobić swoje pieniądze – na własne potrzeby, rozwój, pasje, marzenia, również przyjemności. Normalne, prawda?

O tym, że „moja kandydatura zainteresowała pracodawcę”, dowiedziałam się tego samego dnia, kiedy okazało się, że mam problemy zdrowotne. Niepokój i rozgoryczenie zastąpiła radość – jakoś to będzie! Przecież życie wyrównuje rachunki, zdrowie kuleje, ale dostałam pracę, super! Niestety po czasie rzeczywistość pokazała coś innego. Dziś jestem na minusie. Nie mam pracy, za to mam problemy.

Aplikowałam na stanowisko copywritera w jednej z warszawskich korporacji. Proces kwalifikacyjny przebiegał bardzo wiarygodnie. Sprawdziłam KRS firmy, Google Maps pomogło mi w zweryfikowaniu siedziby, czytałam opinie o pracodawcy itp., itd. Z jednym z kierowników prowadziłam mailową korespondencję. Mogłam wybierać pomiędzy umową zlecenie a umową o dzieło, ustalić grafik. Mężczyzna wysłał mi elektroniczną wersję umowy do sprawdzenia i zatwierdzenia. Wszystko się zgadzało i wyglądało pomyślnie.

Z kilkoma zaufanymi osobami podzieliłam się informacją o podjęciu pracy. Wymieniając zakres swoich obowiązków, słyszałam „to praca idealna dla Ciebie”, „będziesz się w tym spełniała”. Cieszyłam się, że ktoś docenił moje kompetencje i że zostałam „wybrana”. Chciałam pokazać, na co mnie stać, udowodnić, że jestem osobą ambitną, pracowitą. Liczyłam na uczciwie zarobione, własne pieniądze. Zaczęłam się dokształcać, czytać poradniki, by jak najlepiej się przygotować. Wierzyłam, że jeśli pokażę się z jak najlepszej strony, to może uda się nawiązać dłuższą współpracę, owocującą doświadczeniem na rynku pracy. Zawiodłam się. 

W ferworze emocji wysłałam obcej osobie swoje wszystkie dane osobowe – włącznie ze zdjęciem dowodu osobistego. To pierwszy, kardynalny błąd! Nigdy tego nie rób! Chroń swoje dane, a z dowodem osobistym się nie rozstawaj! Tutaj dowiesz się, komu możesz okazać swój dowód. Popełniłam drugi, niewybaczalny błąd (dlaczego niewybaczalny, przeczytasz tu), wysyłając symboliczną złotówkę na podane przez „pracodawcę” konto, celem uwiarygodnienia swoich danych w procesie weryfikacji. Złotówka została odesłana, więc pozostało czekać na umowę, która miała nadejść listownie. Do dziś skrzynka pocztowa świeci pustkami.

Paweł Wilk, alter ego oszusta, przestał odpisywać na moje maile. Zaczęłam się niepokoić, bo umowa nie przychodziła. Konto, z którego na jednym z portali internetowych zostało dodane ogłoszenie o pracę, zostało usunięte przez jego właściciela. Zapaliła się czerwona lampka. Byłam już prawie pewna, że padłam ofiarą oszustwa. Nie mogłam spać w nocy, stres zżerał mnie od środka. Pozostało zadzwonić do korporacji i zapytać, czy osoba o danym nazwisku tam pracuje. Powinnam była to zrobić na początku, prawda? Prawda, aczkolwiek to nie wystarczy. Sądzę, że świat niejednokrotnie widział takich cwaniaków, którzy podszywali się pod konkretnych pracowników. 

Oszust mógł zrobić wszystko z moimi danymi - tutaj dowiesz się o konsekwencjach kradzieży tożsamości. Sprawa jest dość prosta – dysponując skanem dowodu, można założyć e-konto w banku, tworzyć kolejne subkonta. Prawdopodobnie któregoś dnia dowiem się, że ktoś wziął na moje nazwisko kredyt. Owszem, zdolność kredytowa nie pozwoli na zapożyczenie się na wysoką kwotę, wystarczy jednak kilka, kilkanaście chwilówek w różnych bankach/firmach pozabankowych i problem robi się ogromny. 

Mogłam liczyć na pomoc najbliższych, choć obawiałam się ich reakcji. Nie usłyszałam złego słowa, za co dziękuję. Jak ja, osoba skrupulatna i odpowiedzialna, mogłam się dopuścić takiego błędu? Na co dzień borykam się z ruminacjami. Obsesyjnie sprawdzam, czy zamknęłam drzwi od domu, samochodu, czy wyłączyłam wszystkie urządzenia przed wyjściem itd. Gdy pojawi się irracjonalna niepewność po oddaleniu się od domu, jestem w stanie cofnąć się tylko po to, by wszystko ponownie sprawdzić. Byłam załamana swoją naiwnością i lekkomyślnością. Chciałam zrobić coś dobrze, wyszło jak zwykle. Łzy bezsilności same cisnęły się do oczu. Myślałam „dlaczego ja?”, przecież to nie mogło się przytrafić akurat mnie! Zostałam tzw. „słupem”, a to żenujące tak naiwnie dać się malwersantowi. 

Po telefonicznej konsultacji z warszawską firmą okazało się, że nie jestem pierwszą osobą, która dzwoni z takim problemem. Sympatyczna pani powiedziała, że "borykają się właśnie z falą telefonów", a sprawa toczy się już na policji. Na stronie internetowej korporacji pojawiło się ostrzeżenie przed bezczelnie podszywającym się oszustem. Ja również zgłosiłam sprawę policji i podjęłam inne kroki zabezpieczające, o których dowiesz się tu. Wszystkim polecam przeczytać ten artykuł, warto mieć świadomość zawczasu.

Przeszkadza mi przede wszystkim brak możliwości działania i odpowiedzenia na tę niesprawiedliwość. Nie wiem, kim jest ten człowiek. Liczę, że spotka go kiedyś zapłata za krzywdę, którą wyrządza ludziom, świadomie posługując się manipulacją. Wykorzystanie cudzych danych osobowych, uzyskanych na drodze matactwa oraz bez świadomości pokrzywdzonego, to przestępstwo. Wierzę, że zarówno dobra, jak i zła karma wraca. 

Pewnie znajdą się tacy, którzy pomyślą „dobrze jej tak”. Mimo wszystko podjęłam tę trudną decyzję o podzieleniu się doświadczeniem - może dzięki mnie nie popełnisz tego błędu. Dostałam od życia lekcję, którą zapamiętam na zawsze. Dziś boję się podpisywać jakiekolwiek dokumenty. Przede wszystkim należy kilkukrotnie wszystko czytać i sprawdzać, "drobne druczki" też. Ja uważam również na to, jakie ślady pozostawiam po sobie w internecie oraz z kim nawiązuję kontakt. Przezorny zawsze ubezpieczony, a Polak mądr po szkodzie.

Jeżeli chciałabyś/chciałbyś mi doradzić, co jeszcze mogłabym zrobić w tej kwestii, to proszę o kontakt, będę wdzięczna. Poszukuję również osób, które padły ofiarą oszusta przy prowadzonej przez niego fałszywej rekrutacji do pracy w MCI Management (dla jasności: firma wiarygodna w 100%). 

Wiem jedno: nie poddam się!

sobota, 12 września 2015

Cebulacy zabiją za kawałek szmaty





Życie rzuciło mi wyzwanie pt. „Jedź do Lidla i kup bratu piżamę”. Dowiedziałam się przy okazji, że nowy towar rzucany jest zawsze w czwartki i poniedziałki. To właśnie wtedy toczą się potyczki osławione filmikami wrzucanymi do sieci, które pokazują tratujących się wzajemnie ludzi – w tym starszych. Challenge accepted, jadę! Nie mam ochoty na uczestnictwo w krwawej jatce, więc zajeżdżam parę minut po otwarciu. Obraz, który staje przed moimi oczami to Sodoma, Gomora i Obora. Nie chcę deprymować miejscowego sklepu, ani marki Lidl, którą cenię za kampanie reklamowe oraz pomysł na tygodnie tematyczne. Przyczyną mojego zażenowania są klienci. Towar sam się przecież nie porozrzucał po podłodze. 


Zacznijmy od początku. Dziki szał rozpoczyna się na parkingu. Kto stanie bliżej sklepu? Kto się wciśnie? Kto będzie p i e r w s z y? Sytuacja staje się patowa. Przy samym wjeździe zostaję osaczona innymi samochodami, ktoś blokuje mi przejazd. Każdy się spieszy, każdy chce jechać w inną stronę, nikt nie chce ustąpić. Przez szyby samochodów widzę zacietrzewione gęby i frunące z nich nieme wyzwiska. A rzucaj sobie kurwami, nic mnie to nie obchodzi! Reaguję pierwsza i usuwam się na bok, choć wcale nie muszę. Pojawia się następny problem: gdzie zaparkuję? Kierowcy wzajemnie się zastawiają, nie myśląc o pozostałych. W końcu mi się udaje. Pokazuję kolejnym nadjeżdżającym, że nie ma już miejsca, ale muszą przecież sprawdzić p o  s w o j e m u, pchając się w ślepy zaułek. Problem z wycofaniem? Cóż, ostrzegałam.

Poziom mojego zażenowania osiąga apogeum w sklepie. Ludzie stoją w kolejce do półek, ustawiając się w trzech rzędach. Baby kopią w koszach, przewalając towar na lewo i prawo. Chłopy trzymają się raczej na uboczu, udzielając swoim kobitom taktycznych wskazówek jak wykiwać rywalki. Robi się zabawnie, gdy Typowy Janusz, święcący zresztą pokaźnym, piwnym bębnem, musi stanąć przed rozkazem zaordynowanym przez apodyktyczną żonkę: przymierz podkoszulek. Ale co tam, jak nie będzie pasował, to komuś się opchnie z nadwyżką, nic się w Polszy nie zmarnuje! Mężczyźni, zachowując chyba ostatki rozumu, wycofują się z tego typu rozgrywek, bo w końcu miło popatrzeć jak baby skaczą sobie do gardeł. A jest o co walczyć! Całe stosy dresów, bluzek, piżam, skarpet, czy nylonowych rajstop i podkolanówek. Załóż to sobie, babo, na głowę!

Emocje sięgają zenitu przy kasie. Pcha się to polskie dziadostwo, nie mogąc doczekać swojej kolejki. Stoję grzecznie przy ruchomej taśmie, aż tu nagle coś przepycha się obok mojej lewej nogi. Oglądam się za siebie i widzę jak matka Polka używa swojego małego dziecka jako tarana po to, żeby się przecisnąć do kasy – bez kolejki! Komentuję na głos ten brak kultury i obycia, więc kobieta się wycofuje. Naprawdę chętnie bym przepuściła tę rodzinkę, ale chamstwa nie zniesę! Grzecznościowe zwroty w 99% przypadków załatwiają sprawę. Tego samego dnia ustąpiłam kolejkę mężczyźnie, który kupował tylko siekierę (!?), podczas gdy ja miałam sporo zakupów. „Lepiej przepuścić faceta z siekierą, co nie? He he he!" - zażartował. 


Jeszcze inna sytuacja nagminnie się powtarza w blokach startowych do kasy. Pewnie nieraz zdarzyło się, że ktoś stojący z tyłu dociskał Cię swoim koszem zakupowym – tak, w pupę. Bywa jednak gorzej - czasami osobniki zionące denaturatem przysuwają się zanadto, chuchając w kark niczym Smok Wawelski nabity siarką. Zdarza się też, że klienci niedowierzają rachunkowi. W zeszłą niedzielę byłam świadkiem, jak pełen animuszu dziadzio wykłócał się z kasjerką, że "źle mu policzyła za opakowanie pieprzu". Powodem awantury było 50 groszy, a racja stała po stronie sprzedawczyni. Pan wyszedł prosto z kościoła na zakupy i to chyba tylko po to, żeby miłosiernie nawrzucać tej biednej kobiecinie, siedzącej od kilku godzin na niewygodnym stołku. Rozumiem, że sytuacja finansowa może sprawić, że ledwo się wiąże koniec z końcem, jednakowoż nie warto się wyżywać na obcych ludziach. Całkiem niedawno przyglądałam się też innej scenie – starsza pani mierzyła kapcie na bose stopy, umożliwiając tym samym transfer wygłodniałych bakterii. O, zgrozo!!!

Doświadczenie o-kupowania Lidla skończyło się dla mnie kolejną utarczką na parkingu. Wyjeżdżałam ze ślepego zaułka – zaznaczam: już jechałam. Jadąca z naprzeciwka kobieta około trzydziestki próbowała się przecisnąć granatowym Passatem. Z egzaltacją pokręciła głową, że musi mi – gówniarze - ustąpić. Szanowna pani, podstawowa zasada jest taka: wychodzący i wyjeżdżający mają pierwszeństwo! Bardzo często spotykam się z niezrozumieniem tej prostej reguły w drzwiach sklepów lub przy wejściu do autobusu/tramwaju. Odwiedzając jeden z krajów skandynawskich, urzekła mnie następująca rzecz: osoby czekające na środek publicznego transportu ustawiają się w takiej kolejności, w jakiej przyszły na przystanek. Nie ma przepychanek, jest za to uprzejmość i kultura. 

Ręce opadają, gdy widzi się ludzi usilnie naśladujących zwierzęta, ludzi wyglądających jak bydło poganiane niewidzialnym batem siły drzemiącej w słowie p r o m o c j a. Dziki pęd uwieczniają na swoich telefonach komórkowych nie tylko pozostali, mocno rozbawieni klienci, lecz nawet ochroniarze sklepów. B. mawia, że niektórzy zjedliby własne gówno w zamian za parę groszy. Czy to darwinowska walka o byt? Czy to jednak polska mentalność? Cebulandia – tak mówimy o nas samych. Polacy-cebulacy, opamiętajcie się, dobre wychowanie, wyrozumiałość i uśmiech potrafią zmienić na lepsze tak prozaiczną czynność, jaką jest robienie zakupów. A może to nieudolnie formowana przez tych „u koryta” rzeczywistość, w jakiej przyszło nam żyć, wymusza takie zachowania? Prawda zawsze leży po środku. 



Źródła:
1) drPutek: https://www.youtube.com/watch?v=ptsTG_Iu3zg
2) Hity Internetu: https://www.youtube.com/watch?v=IuHEfZTxVFs