Życie rzuciło mi wyzwanie pt. „Jedź
do Lidla i kup bratu piżamę”. Dowiedziałam się przy okazji, że nowy towar
rzucany jest zawsze w czwartki i poniedziałki. To właśnie wtedy toczą się
potyczki osławione filmikami wrzucanymi do sieci, które pokazują tratujących
się wzajemnie ludzi – w tym starszych. Challenge accepted, jadę! Nie mam ochoty
na uczestnictwo w krwawej jatce, więc zajeżdżam parę minut po otwarciu. Obraz,
który staje przed moimi oczami to Sodoma, Gomora i Obora. Nie chcę deprymować miejscowego
sklepu, ani marki Lidl, którą cenię za kampanie reklamowe oraz pomysł na
tygodnie tematyczne. Przyczyną mojego zażenowania są klienci. Towar sam się
przecież nie porozrzucał po podłodze.
Zacznijmy od początku. Dziki szał
rozpoczyna się na parkingu. Kto stanie bliżej sklepu? Kto się wciśnie? Kto
będzie p i e r w s z y? Sytuacja staje się patowa. Przy samym wjeździe zostaję
osaczona innymi samochodami, ktoś blokuje mi przejazd. Każdy się spieszy, każdy
chce jechać w inną stronę, nikt nie chce ustąpić. Przez szyby samochodów widzę
zacietrzewione gęby i frunące z nich nieme wyzwiska. A rzucaj sobie kurwami,
nic mnie to nie obchodzi! Reaguję pierwsza i usuwam się na bok, choć wcale nie
muszę. Pojawia się następny problem: gdzie zaparkuję? Kierowcy wzajemnie się
zastawiają, nie myśląc o pozostałych. W końcu mi się udaje. Pokazuję kolejnym nadjeżdżającym,
że nie ma już miejsca, ale muszą przecież sprawdzić p o s w o j e m u, pchając się w ślepy zaułek.
Problem z wycofaniem? Cóż, ostrzegałam.
Poziom mojego zażenowania osiąga
apogeum w sklepie. Ludzie stoją w kolejce do półek, ustawiając się w trzech
rzędach. Baby kopią w koszach, przewalając towar na lewo i prawo. Chłopy
trzymają się raczej na uboczu, udzielając swoim kobitom taktycznych wskazówek
jak wykiwać rywalki. Robi się zabawnie, gdy Typowy Janusz, święcący zresztą
pokaźnym, piwnym bębnem, musi stanąć przed rozkazem zaordynowanym przez
apodyktyczną żonkę: przymierz podkoszulek.
Ale co tam, jak nie będzie pasował, to komuś się opchnie z nadwyżką, nic się w
Polszy nie zmarnuje! Mężczyźni, zachowując chyba ostatki rozumu, wycofują się z
tego typu rozgrywek, bo w końcu miło popatrzeć jak baby skaczą sobie do gardeł.
A jest o co walczyć! Całe stosy dresów, bluzek, piżam, skarpet, czy nylonowych
rajstop i podkolanówek. Załóż to sobie, babo, na głowę!
Emocje sięgają zenitu przy kasie.
Pcha się to polskie dziadostwo, nie mogąc doczekać swojej kolejki. Stoję
grzecznie przy ruchomej taśmie, aż tu nagle coś przepycha się obok mojej lewej
nogi. Oglądam się za siebie i widzę jak matka Polka używa swojego małego dziecka
jako tarana po to, żeby się przecisnąć do kasy – bez kolejki! Komentuję na głos
ten brak kultury i obycia, więc kobieta się wycofuje. Naprawdę chętnie bym
przepuściła tę rodzinkę, ale chamstwa nie zniesę! Grzecznościowe zwroty w 99%
przypadków załatwiają sprawę. Tego samego dnia ustąpiłam kolejkę mężczyźnie, który
kupował tylko siekierę (!?), podczas gdy ja miałam sporo zakupów. „Lepiej
przepuścić faceta z siekierą, co nie? He he he!" - zażartował.
Jeszcze inna sytuacja nagminnie się powtarza w blokach startowych do kasy. Pewnie nieraz zdarzyło się, że
ktoś stojący z tyłu dociskał Cię swoim koszem zakupowym – tak, w pupę. Bywa
jednak gorzej - czasami osobniki zionące denaturatem przysuwają się zanadto,
chuchając w kark niczym Smok Wawelski nabity siarką. Zdarza się też, że klienci
niedowierzają rachunkowi. W zeszłą niedzielę byłam świadkiem, jak pełen
animuszu dziadzio wykłócał się z kasjerką, że "źle mu policzyła za opakowanie
pieprzu". Powodem awantury było 50 groszy, a racja stała po stronie sprzedawczyni.
Pan wyszedł prosto z kościoła na zakupy i to chyba tylko po to, żeby miłosiernie
nawrzucać tej biednej kobiecinie, siedzącej od kilku godzin na niewygodnym
stołku. Rozumiem, że sytuacja finansowa może sprawić, że ledwo się wiąże koniec
z końcem, jednakowoż nie warto się wyżywać na obcych ludziach. Całkiem niedawno przyglądałam się też innej scenie – starsza pani mierzyła kapcie na bose stopy,
umożliwiając tym samym transfer wygłodniałych bakterii. O, zgrozo!!!
Doświadczenie
o-kupowania Lidla skończyło się dla mnie kolejną utarczką na parkingu.
Wyjeżdżałam ze ślepego zaułka – zaznaczam: już jechałam. Jadąca z naprzeciwka
kobieta około trzydziestki próbowała się przecisnąć granatowym Passatem. Z
egzaltacją pokręciła głową, że musi mi – gówniarze - ustąpić. Szanowna pani,
podstawowa zasada jest taka: wychodzący i wyjeżdżający mają pierwszeństwo!
Bardzo często spotykam się z niezrozumieniem tej prostej reguły w drzwiach
sklepów lub przy wejściu do autobusu/tramwaju. Odwiedzając jeden z krajów
skandynawskich, urzekła mnie następująca rzecz: osoby czekające na środek
publicznego transportu ustawiają się w takiej kolejności, w jakiej przyszły na
przystanek. Nie ma przepychanek, jest za to uprzejmość i kultura.
Ręce opadają, gdy widzi się ludzi
usilnie naśladujących zwierzęta, ludzi wyglądających jak bydło poganiane
niewidzialnym batem siły drzemiącej w słowie p r o m o c j a. Dziki pęd
uwieczniają na swoich telefonach komórkowych nie tylko pozostali, mocno
rozbawieni klienci, lecz nawet ochroniarze sklepów. B. mawia, że niektórzy zjedliby
własne gówno w zamian za parę groszy. Czy to darwinowska walka o byt? Czy to
jednak polska mentalność? Cebulandia – tak mówimy o nas samych.
Polacy-cebulacy, opamiętajcie się, dobre wychowanie, wyrozumiałość i uśmiech
potrafią zmienić na lepsze tak prozaiczną czynność, jaką jest robienie zakupów.
A może to nieudolnie formowana przez tych „u koryta” rzeczywistość, w jakiej
przyszło nam żyć, wymusza takie zachowania? Prawda zawsze leży po środku.
Źródła:
1) drPutek: https://www.youtube.com/watch?v=ptsTG_Iu3zg
2) Hity Internetu: https://www.youtube.com/watch?v=IuHEfZTxVFs
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz