niedziela, 17 maja 2015

W poszukiwaniu głosu Daimoniona

Współcześnie obserwujemy narastające wyjaławianie ludzkiej moralności, co bardzo wyraźnie przejawia się w krzykliwych obrazach konstruowanych i serwowanych przez media. Dążenie do zdobycia uwagi innych coraz częściej polega na uciekaniu się do kontrowersyjnych, etycznie wątpliwych zachowań. Czy w naszych czasach jest jeszcze miejsce na zwykłą przyzwoitość?

Przyzwoitość to słowo, które obecnie traci na znaczeniu. Przyzwoitość to słowo, które ma głęboką pojemność semantyczną, gdyż można je rozumieć na wiele sposobów. W syntetycznym skrócie to stosowne postępowanie zgodne z własną moralnością, etyką, zasadami współżycia społecznego, obyczajami. Przyzwoitość to jednak nie słowo, nie pusty frazes, lecz postawa. Człowiek przyzwoity jest porządny i kulturalny, dobrze się prowadzi, ma jasne reguły gry. Szacunkiem darzy siebie i innych, dlatego też można na nim polegać. Słowem: porządna firma. Któż nie chciałby zostać w ten sposób opisany?

Sięgając do myśli starożytnej, możemy zetknąć się z bóstwem – Daimonionem, nad którym zażarte debaty prowadzili najwięksi greccy filozofowie – Sokrates i Platon. Istota sporu dotyczyła kwestii, czy boski głos ma realny wpływ na ludzkie wybory (co ciekawe, Sokrates twierdził, że go słyszy), czy też ogranicza się jedynie do ostrzegania przed błędnymi, pochopnymi decyzjami, nie mając jednak żadnej siły sprawczej (Platon). Abstrahując od tego zasadniczego pytania dotyczącego wolnej woli, na które nie znalazły odpowiedzi najtęższe umysły w historii ludzkości, Daimonion to moralny drogowskaz w duchowym wnętrzu człowieka, czyli sumienie w przełożeniu na współczesny język.
Postanowiłam sprawdzić, jaką moc ma Daimonion drzemiący w ludziach młodych – a w niektórych przypadkach, czy w ogóle tam drzemie. Swoją obserwację postanowiłam zawęzić do sytuacji obyczajowych, koncentrując się na relacjach damsko-męskich. Kierowałam się więc konkretnym wymiarem przyzwoitości – a jak się okazało później, w niektórych przypadkach jej kompletnym brakiem.



Majówka to idealny czas, by spędzić czas z przyjaciółmi, relaksując się w dowolny, swój ulubiony sposób. W tym roku przyszło mi wziąć udział w potańcówce w jednej z knajp w rodzinnym mieście. Średnia wieku uczestników imprezy wywołała u mnie dyskomfort poczucia się „staro”. Gównażeria odpalała się przed budynkiem, zgrywając dorosłych, choć niektóre panienki samym wyzywającym strojem mogły sprawiać takie mylne wrażenie. Najciekawszych spostrzeżeń dostarczał dancefloor behaviour. Chłopcy byli bardzo chętni do wspólnej zabawy, a może też do jakiejś innej inicjatywy. Zdarzały się momenty, że musiałam wyznaczać granice swojej prywatności, używając w tańcu łokci. Na klejących się młodzików, na oko pięć lat młodszych ode mnie, patrzyłam bardziej z nieskrywaną żenadą niż z rozbawieniem. Natomiast największą abominacją napawały mnie bezwstydne siksy, robiące ze swym ciałem wszystko, co mogłoby przyciągnąć męskie spojrzenia. Nie dziwcie się, dziewczynki, że was później chłopcy nie szanują! W pewnym momencie zawiesiłam wzrok na – ujmując to eufemistycznie i dość niezgrabnie – erotycznie wijącej się parze. Nie przeszkadzał im tłum imprezowiczów, wręcz przeciwnie, bez żadnych oporów wykonywali gesty, które przyprawiały mnie o mdłości. Z rozmyślań nad mentalną kondycją nastolatków wyrwał mnie jegomość, który zjawił się nagle kilka centymetrów przed moją twarzą. Myślałam, że chce o coś zapytać, bo pochylił się do mojego ucha. Co usłyszałam? „Właśnie nastąpiła ta chwila, kiedy mam ochotę cię ugryźć”. Natychmiast się odsunęłam od tego młodego wampira, czyniąc jednym ruchem brwi wystarczający powód do kajania się i żarliwych przeprosin chłopaka. Zajmij się, dziecko, kandydatkami w swoim wieku i to w bardziej przyzwoity sposób, bez silenia się na oryginalne pomysły, które kompletnie ci nie wychodzą.

Nie wiem, ile osób dziennie (w uśrednieniu) podąża ulicą Szeroką w Toruniu. Z pewnością można jednak stwierdzić, że miejsce to stanowi przekrój wszelkich możliwych osobowości, które stykają się ze sobą, a czasem wchodzą w interakcje. Jedną z najczęściej spotykanych grup są chyba wycieczki szkolne, a generalnie rzecz biorąc ludzie młodzi – szczególnie w gorącym okresie matur. W bieżącym tygodniu miałam okazję odwiedzić ulicę Szeroką. Było jasne, słoneczne popołudnie, spieszyłam się. Z naprzeciwka zbliżała się w moim kierunku grupka rozchichotanych chłopaczków. Jeden z nich podszedł do mnie, spodziewałam się raczej jakiegoś pytania o drogę, choć opcja z popisówką przed kolegami też wchodziła w grę. Chłopak trzymał w ręku rożka i poleciało pytanie „Czy chcesz loda?”, czego współtowarzysze nie omieszkali przekręcić na „Czy masz ochotę…?”. Jako że wyznaję zasadę, że z głupimi nie ma sensu wchodzić w jakąkolwiek dyskusję, pozdrowiłam całą grupkę, wymachując środkowym palcem. Może nie jest to zbyt wyszukana reakcja, ale czasem konieczna. Innego przesłania raczej nie byliby w stanie pojąć swoimi rozumkami z IQ równym poziomowi inteligencji muszki owocowej.

Nie tylko młodzi nie znają zasad kultury i społecznego współegzystowania uwzględniającego dobre obyczaje. Całkiem niedawno przypadło mi być świadkiem niesmacznej sytuacji w pewnym lokalu gastronomicznym. O ile smaki serwowane podniebieniu przez jedną z toruńskich naleśnikarni pozostawiam bez jakiegokolwiek zarzutu, to goście restauracji nie potrafili uszanować obecności innych. Siedziałam przy stoliku, czytając gazetę i popijając wodę. Pochylałam się nad blatem, ale mój zmysł wzroku, a w sumie i słuchu, zarejestrował, że w najbliższej przestrzeni odbywa się coś mało apetycznego. Dość głośną muzykę zakłócał odgłos mlaskania, aczkolwiek nie wynikał on z czynności spożywania posiłku. Pewna para postanowiła urozmaicić czas oczekiwania na swoje zamówienie, serwując sobie na przystawkę samych siebie. Pan był już łysiejąco-siwiejący, natomiast ona – młodsza od niego przynajmniej z 10 lat blondynka z tipsami i okularami w grubej oprawie, którymi bezskutecznie próbowała nadać swojej twarzy inteligentny wyraz, wyglądała na jego utrzymankę. Pompa tłocząco-ssąca, która połączyła szczelnie ich twarze, zdawała się już nigdy nie puścić. Na dodatek państwo siedzieli na podwyższeniu – tak, że byli pod ostrzałem spojrzeń całej sali, która stała się widownią tego niecnego przedstawienia. Ostentacyjnie wstałam i usiadłam do nich tyłem, na długo ulegając własnemu zniesmaczeniu.

Przyzwoitość została zdewaluowana. Młodzi ludzie robią wszystko, by zdobyć popularność, paradoksalnie uciekając się przy tym nie do swojej wiedzy czy pozytywnych wartości, które można byłoby wyznawać, lecz skłaniając się ku podkładaniu innym świń, czy choćby ku instrumentalnemu, upokarzającemu traktowaniu swojego ciała. W świecie moralnego rozkładu i duchowej degrengolady, trzymanie się przemyślanych, wypracowanych przez siebie zasad pomaga w godnym funkcjonowaniu w społeczeństwie. Kwestie etyczne zdają się być dość górnolotnym zagadnieniem, nad którym młodzi ludzie raczej nie chcą się zastanawiać. Dwuznaczne sytuacje, które serwuje nam życie, a których w wieku dorosłym pewnie będzie przybywać, wymagają często głębszych przemyśleń, ale i jasnej, klarownej postawy. Cytując niedawno zmarłego Władysława Bartoszewskiego, „warto być przyzwoitym”.

piątek, 8 maja 2015

Juwenalia: Przysięgam, od jutra nie piję!

Juwenalia to obowiązkowe studenckie święto, odbywające się rokrocznie w maju. Historia tego wydarzenia sięga XV wieku, a zapoczątkowali je krakowscy żacy. Prezydenci akademickich ośrodków przekazują młodym klucze do bram miasta. Zgodnie z toruńską tradycją przebierany jest pomnik Mikołaja Kopernika – a jeśli nasz wielki astronom już gotów na zabawę, to wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że pora rozpocząć Juwenalia!

Jak co roku oficjalna inauguracja Juwenaliów Uniwersytetu Mikołaja Kopernika nastąpiła w czasie czwartkowego pochodu ulicami Torunia. Wymagany był odpowiedni strój – obowiązywał dress code w stylu cosplay. Miasto zasiliły szeregi rycerzy, królewn, wróżek, upiorów i wielu innych, barwnych postaci, które były najczęściej widziane na większych skrzyżowaniach z puszkami – w końcu student musi mieć za co się bawić! Zabawa jest naprawdę przednia – oprócz tradycyjnego grillowania i koncertowania, przewidziano takie atrakcyjne przedsięwzięcia jak geocaching w poszukiwaniu złocistej ambrozji, gra miejska, zumba, turnieje różnych dyscyplin sportowych, bieg piwny, czy budowanie papierowych konstrukcji. Jak jest teraz – wszyscy raczej dobrze wiemy, a jak było kiedyś?

Tradycja polskich Juwenaliów sięga czasów średniowiecznych i jest pomysłem studentów Akademii Krakowskiej, założonej przez Kazimierza Wielkiego. Sama idea była dość zbliżona do dzisiejszej – żacy, podobnie jak my, przebierali się w ciekawe stroje, organizowali swoje pochody i również odbywało się to wiosną. Na ulicach Krakowa można było spotkać artystów parających się połykaniem ognia, żonglerów trudniących się sztuką cyrkową, przezabawnych mimów, utalentowanych muzyków, jak i ulicznych grajków. Kształt obecnych juwenaliów tak naprawdę uformował się w czasach PRL-u, kiedy młodzi potrzebowali odskoczni od szarej rzeczywistości komunistycznej. Od samej historii powstania Juwenaliów ciekawsze może być tylko jedno – historie funkcjonowania studentów podczas ich święta.

Nie oszukujmy się, w czasie tych kilku majowych, szalonych dni, żyjemy dzięki sile napędowej, jaką jest złota ambrozja, bądź też inny rodzaj płynu, którego łakną studenci. Na przynajmniej tydzień przed Juwenaliami rozpoczyna się dogłębna analiza promocji w sklepach, bądź też zawartości portali internetowych typu taniechlanie.pl. Odpowiednio uzbrojeni możemy w końcu rozpocząć długo wyczekiwaną zabawę! Sesja w odległości miesiąca to krok milowy, więc nie ma o co się martwić, tylko trzeba korzystać z życia i pogody, o ile ta dopisuje. Nie ma w tym absolutnie nic złego, o ile potrafimy się kulturalnie zachowywać. Spotkania ze znajomymi ze studiów, wspólnie spędzany czas – zazwyczaj w salwach śmiechu, to naprawdę wyjątkowe chwile. Prawdopodobnie - z przyczyn dość oczywistych - niektórych momentów, bądź i nawet dłuższych odcinków czasowych, się nie pamięta, ale ci, którzy zachowali pamięć, postanowili się z nami podzielić swoimi zabawnymi, a niekiedy może i dość ryzykownymi doświadczeniami.


Najgorsze są powroty do domu. Trzeba się w końcu ruszyć, jest zimno, późno. Zwykle wypada tak pechowo, że następny nocny autobus lub tramwaj będzie dopiero za godzinę. Zdarza się też, że kierowca zamyka ci drzwi przed nosem, bo się nie zmieścisz, choć tyle czekałeś (btw, jeśli posiadasz ważną legitymację studencką, to nie musisz kupować biletu w czasie Juwenaliów, bo i takie historie się zdarzały). Lepiej się przejść i pooddychać świeżym powietrzem, mniej eufemistycznie – trochę wytrzeźwieć. Schody zaczynają się później – dosłownie i w przenośni. Najpierw klatka schodowa do pokonania, później jeszcze trafienie kluczem do zamka, a wszystko przy zachowaniu maksymalnej ciszy! Zazwyczaj zależność jest taka, że im bardziej staramy się być cicho, tym większy robimy hałas. Zdarza się też, że próbujemy trafić kluczem, ale nie do tego mieszkania – mylimy piętra, przez co budzimy naszych sąsiadów, a na drugi dzień głupio powiedzieć „dzień dobry”. Historia zna jednak jeszcze większe pomyłki – jeden z naszych kolegów dobijał się w środku nocy do mieszkania na Gagarina, choć sam mieszkał przy Szosie Chełmińskiej… Kto zna Toruń, wie jakie to odległości. Mina pani w szlafroku i wałkach na głowie musiała być naprawdę nietęga.

Bywa jednak i tak, że kłopotliwa staje się odwrotna sytuacja, czyli samo dotarcie na Juwenalia – szczególnie, gdy poprzedzone jest sowicie zakrapianym „before’em”. Podejmuje się wtedy inicjatywę o nazwie „taksa”. Zwykle bawiąca się grupa jest dość duża, więc trzeba zamówić dwie taksówki. Kolejny etap to zrzuta – tu następuje skrzętne wyciąganie drobniaków z kieszeni. Grosz do grosza i jest – chyba jakimś cudem uzbierała się odpowiednia pula pieniędzy! Taksówkarze uśmiechają się pod nosem, będąc w zupełnie innym wymiarze rzeczywistości niż studenci. Nie jest im jednak do śmiechu, gdy okazuje się, że nie otrzymają zapłaty, bo odpowiedzialnemu za przechowywanie mamony jakimś dziwnym trafem zrobiła się dziura w plecaku. Ostatecznie szalejącym studentom też zrzedły miny, gdy na miejscu okazało się, że impreza na Gagarina już dawno się skończyła… Czas przecież tak szybko płynie!

Kolejna uciążliwa kwestia to potrzeby fizjologiczne. Proszę się nie śmiać, tylko wziąć sobie do serca terencjuszowską zasadę „nic, co ludzkie, nie jest mi obce”. Koncerty na otwartej przestrzeni przysparzają tego typu problemów. Ze względów natury anatomicznej mężczyźni mają w tych sprawach trochę łatwiej niż kobiety. Najgorszy jest dylemat pomiędzy toi toiami (o ile są dostępne), a zadrzewionymi zasobami natury. W pewnym momencie alkohol niczego nie ułatwia i przekonał się o tym nasz kolega z UMK, który postawił na znalezienie swojego miejsca w lasku sosnowym. W swoim wyborze był jednak bardzo wybredny, naprawdę długo szukał odpowiedniej lokalizacji. By skrócić sobie niemiłosiernie dłużącą się drogę powrotną na scenę koncertową, postanowił przejść przez płot w okolicach Collegium Humanisticum. Ogrodzenie było wyposażone w ostre kolce i pewnie wyobraziliście sobie właśnie tę samą scenę, którą i ja sobie wyobraziłam, słuchając tej opowieści. Stało się jednak coś innego – chłopak spadł z płotu, szczęśliwie nie nadziewając się na kolce, ale za to jego noga utkwiła między szczeblami. Jak na złość nikogo nie było w tej okolicy! Minęło trochę czasu, zanim ktoś przyszedł z pomocą, a jak to bywa w takich sytuacjach – akurat wtedy zjawił się tłum rozbawionych obserwatorów.

Męska część populacji lubuje się w przestawianiu samochodów. Szczególną uwagą i swego rodzaju czułością obdarzają coraz rzadziej spotykane Maluchy. Kilku chłopa i Maluch przestawiony w inne, pobliskie miejsce, żart na pewno się uda! W rzeczywistości pojawiają się bardziej ambitne, choć dla trzeźwego raczej nierealne plany, mianowicie „przeparkowanie” autka z ulicy Gagarina na Słowackiego. Maluch stawia jednak opór, chociaż prawdopodobnie to uderzające procenty mają takie działanie. Ostatecznie plan staje na przestawieniu auta w poprzek, pomiędzy innymi. Po chwili znajduje się ekipa do pomocy – to studenci z Poznania, pierwszy raz na toruńskich Juwenaliach. Cała akcja trwa półtora godziny, o dziwo żaden patrol policji tamtędy nie przejeżdża. Po tygodniu okazuje się, że Maluch wciąż stoi w taki sposób, w jaki pozostawili go balujący chłopacy. Przechodnie uśmiechają się i robią zdjęcia.

Prawdziwe szaleństwo odbywa się zawsze w akademikach. Tam właśnie następuje kondensacja dzikich pomysłów. Najtrudniejszą do wyobrażenia historią, z jaką się spotkałam, było wyrzucenie przez okno oblanych podpałką do grilla i w końcu podpalonych drzwi – dodajmy, że z trzeciego piętra. Nasz informator zaznaczył, że „drzwi były prywatne”, bo na imprezie trzy miesiące wcześniej wyleciały te „akademikowe”. Na żądanie kierownictwa panowie wybrali się wtedy po zakup nowych drzwi. Sprzedawca w Castoramie udzielił im rabatu po usłyszeniu całej historii, a jako że historia lubi się powtarzać, studenci postanowili wykonać swój popis jeszcze raz w trakcie Juwenaliów. Pierwszy, ciężki lot spotkał się z ogromnym aplauzem gromadnie zebranej braci studenckiej, stojącej na dole. Wtedy zapadła natychmiastowa decyzja o drugiej rundzie. Kiedy panowie chcieli wnieść drzwi z powrotem na górę, pani w portierni skwitowała ich krótkim: „Chyba was poj*bało?”. To krótkie zdanie wystarczyło, by udaremnić popisowy czyn.

Zdarzają się rozmaite historie. Znajomi uświadamiają cię, że próbowałeś wyjść z mieszkania przez balkon, choć to czwarte piętro. Bywa i tak, że nie wiesz, dlaczego masz siniaki i wszystko cię boli, a wtedy okazuje się, że spadłeś plecami na szklany stolik, rozbijając sobie głowę o jego ostry kant. Wierzyć, czy nie wierzyć? Wkręcają? Dramatyczne chwile to także sprawdzanie listy połączeń w telefonie – zawsze do osób najmniej pożądanych. Czerpałam z opowieści dobrych dusz, które postanowiły się nimi podzielić. Okazało się jednak, że mieszkając w akademiku, wystarczyło mieć otwarte okno, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o balujących studentach, a z zasłyszanych rozmów naprawdę można by napisać książkę. Pomiędzy wyzwiskami padały bardzo szczere wyznania miłości. Między wyznaniami miłości słychać było jęki imprezowiczów, którzy nie radzili sobie z odruchami antyperystaltycznymi. Natomiast piątkowy poranek ze „Śniadaniem na trawie” rozpoczął się od wyrafinowanej, wykrzyczanej z męskiej piersi pobudki na cały kampus: „Śniadanie, k*rwaaa! Piwo, k*rwaaa!”. Chwilę później rozległa się piosenka Braci Figo Fagot, powalająca adekwatnością tekstu: „Przysięgam! Od jutra! Od jutra nie będę pił!”.

Juwenalia trwają – bawcie się dobrze i bezpiecznie!

sobota, 2 maja 2015

Przypadek #5: Recepta na szczęście

Pierwsze dni maja charakteryzują się swego rodzaju mentalnym rozprężeniem. Kwitną wiśnie i jabłonie, generując słodki, oszałamiający zapach, przedsmak lata. Majówka trwa – czy umiemy ten czas odpowiednio wykorzystać? Jak wypoczywa przeciętny Polak?

Wiosna to czas, w którym budzimy się z zimowego snu. Tryskamy energią, oczekujemy czegoś więcej, chcemy działać. W świecie fauny zwierzęta zaczynają łączyć się w pary. Choć znajdą się tacy, którzy będą temu zaprzeczać, to nie łudźmy się – podobnie jest z nami. Okres godowy właśnie trwa, proszę państwa, byłam tego naocznym świadkiem w kilku sytuacjach.

Jadę autobusem w godzinach popołudniowych, przeszkadza duchota oraz zapach, który generują niektórzy pasażerowie. Siedzę na potrójnym siedzeniu, obok mnie dwie licealistki. Trajkoczą, chichoczą, pokazują sobie rozmaite głupoty na wyświetlaczach telefonów. Staram się wyłączyć, nie zwracać uwagi. Co jakiś czas ukradkowe spojrzenie rzuca chłopak siedzący naprzeciwko – nie mogę rozszyfrować, czy patrzy na mnie, czy też na koleżanki. Autobus zatrzymuje się gwałtownie na kolejnym przystanku. Chłopak wyskakuje ze swojego miejsca jak sprężyna. Przez ramię niedbale przewieszony plecak, a luźne spodnie „z krokiem” rozpaczliwie opadają z bioder ku kolanom, tworząc przestrzeń co najmniej na worek ziemniaków. Już widzę, że to hip-hopowe dziecię ma jeszcze mleko pod wąsem. Automatyczne drzwi otwierają się z hukiem, sekundy mijają i nagle następuje nieoczekiwany zwrot akcji! Młokos odwraca się, podchodzi do naszej trójki i jednej z koleżanek wręcza tajemniczy liścik! Rozlega się cichy głos: „Jeśli będziesz miała ochotę porozmawiać, to zadzwoń” i nieśmiały zawodnik, płonąc ze wstydu jak pochodnia, wyskakuje z autobusu. Już go nie ma! Co się działo później – chyba nie trzeba tłumaczyć. Eskalacja emocji, pisków i pytań – dlaczego ja, kto to jest i w końcu – zadzwonić, czy nie? A jeśli zadzwonić, to kiedy? Chyba nie za wcześnie, bo jeszcze sobie coś pomyśli, a niech czeka! Uśmiechnęłam się do siebie, bo nie sądziłam, że takie sytuacje się jeszcze zdarzają. Brawa za odwagę, przynajmniej spotted nie będzie potrzebne. Panowie, bądźcie odważni, ale nie zapominajcie przy tym o kulturze osobistej – szarmanckość zawsze popłaca!

Teraz historia z tramwaju. Linia nr 3, godzina 18.45., Plac Teatralny. Wagonik stoi dość długo, motorniczy czeka aż ruszy sznurek autobusów i zmieni się światło. To bardzo korzystny zbieg okoliczności, ponieważ na zewnątrz rozpoczyna się ciekawe przedstawienie, typowe love story. Po chodniku drepcze tam i z powrotem drobniutka brunetka. Zerka nerwowo na zegarek, jej ruchy są chaotyczne, widać, że po prostu na kogoś czeka. Sytuacja jest klasyczna, może oprócz aspektu wizualnego – młodą damę zaskakuje (choć w sumie przecież na niego czeka?) łysy dryblas w dresie, zasłaniając jej oczy swoimi dłońmi. To nic, że dres i łysina, nie dajmy się zmanipulować stereotypom. Dziewczyna dostała najpiękniejszy bukiet kwiatów, jaki widziałam! Para zaczęła się obdarowywać subtelnymi czułościami. Cały tramwaj wyglądał przez okno – czekałam tylko na głośny aplauz widowni. Nagle, ni stąd ni zowąd, wyłonił się prawdziwy mistrz drugiego planu. W odległości nie dłuższej niż pięć metrów, całym swoim śliskim jestestwem ustawił się żul. Co prawda zachowywał dystans publiczny, ale niekoniecznie zasady społecznego współżycia. Menel, bez ogródek i jakiejkolwiek krępacji, postanowił na środku chodnika spełnić swoje potrzeby fizjologiczne. Ot, romantyczna historia.

Z jednej strony ulegamy więc przyjemnej aurze, jest miło, chcemy odpocząć. Majówka to czas spędzany z rodziną i przyjaciółmi na świeżym powietrzu, grillowaniu i zabawie – abstrahuję tu od warunków atmosferycznych, którymi ostatnio posługuje się nasza matka natura, by spłatać nam figla. Jednak obraz, który w rzeczywistości się maluje, jest mało spójny. Spójrzmy na przygotowania do wolnego weekendu – gdzie ucieka ten spokój? Szczególnie widać to na zakupach. Ludzie w sklepach dostają dzikiego szału, a dodajmy, że majówka w tym roku trwa tylko trzy dni. Walka o produkty stojące na półkach przypomina tę za czasów komuny, ale z tą różnicą, że wtedy praktycznie nie było żadnego asortymentu. Polak kupuje kiełbachy, przekąski, słodycze, napoje bezalkoholowe i te procentowe, wrzuca wszystko do kosza, który ugina się pod własnym ciężarem. Kulminacja złości, nerwów, niecierpliwości następuje jednak przy kasie. Z pewnością nieraz doświadczyliście, jak klient za Wami popychał Was wózkiem, celując w dolną część pleców. Nie dziwię się też, że kasjerki stają się nerwowe. Byłam dzisiaj zmuszona odwiedzić pobliski supermarket, żeby kupić świeże pieczywo. Pani kasjerka, zajęta skrupulatnym wykonywaniem swojej pracy, nawet nie zauważyła swojej koleżanki z lat szkolnych, dopiero wydając resztę zwróciła na nią uwagę: „Mariola, to Ty? To Twój już do Komunii idzie? Bombonierkę taką kupiłaś…”. Jestem też świadkiem innej rozmowy – między ojcem i córką, których matka wysłała na misję specjalną do marketu. Dziewczyna pyta się taty, czy coś jeszcze by chciał, na co mężczyzna odpowiada z głośnym sapnięciem, a właściwie fochem na cały świat: „Spokój, święty spokój!”.

Jaka jest więc recepta na udany odpoczynek? Należałoby rozpocząć od refleksji nad tempem życia, uświadomienia sobie, że po pierwsze – żyjemy w nieustannym pędzie, a po drugie – że należy zwolnić. Oczywiście czas wolny można spędzać nie tylko biernie, ale i aktywnie, ważne, by umieć się przy tym zrelaksować. Rytualne parzenie kawy i późniejsze raczenie się jej aromatem, to prosty pomysł na dobry początek dnia, tym bardziej jeśli mamy możliwość, żeby usiąść z filiżanką na balkonie lub tarasie wśród pięknych kwiatów. Przejażdżka rowerem, spacer, gry na powietrzu dają sporą dawkę endorfin. Wypad za miasto lub nawet do miejskiego parku dobrze nam zrobi – zieleń uspokaja, daje wytchnienie. Urządzenie grilla to kolejna okazja na zrobienie czegoś razem, a do tego z uczuciem. Jedzenie to przecież kolory, pobudzanie zmysłów, ale i rozmowa. Miło jest również robić zdjęcia i móc do nich później wracać, szczególnie w długie, zimowe wieczory. Mała miejscowość też nie musi być nudna – duże miasta są atrakcyjne ze względu na ilość możliwych form spędzania czasu, nie macie jednak czasem ochoty odpocząć od tego wielkomiejskiego zgiełku? Jeśli zaskoczy nas brzydka pogoda, to w domu też można ciekawie zaaranżować różne formy rozrywki. Wspólne oglądanie filmu lub albumu ze zdjęciami z dzieciństwa, a nawet zrobienie sobie małego, domowego spa daje dużo przyjemności. Ważne też, żeby wypracować w sobie potrzebę wydzielenia „świętego czasu”, który przydaje się przed snem – warto wyłączyć wszystkie monitory, ekrany, urządzenia i poświęcić parę dłuższych chwil pasjonującej książce lub na wysłuchanie albumu muzycznego.

Celebrujmy chwile i nie poddawajmy się chandrze. Pewnie stwierdzisz, że mój przepis na szczęście to banał. Jednak zgodnie z raportem badań CBOS-u co trzeci Polak uważa, że na przestrzeni pięciu lat ilość wolnego czasu, którym dysponuje, zmniejszyła się. Coraz więcej osób pracuje w soboty i niedziele, a nawet święta, co widać przy okazji trwającej majówki. Zastanów się więc, jak w praktyce wychodzi Ci odpoczynek. Nie narzekaj, tylko pomaluj swój świat na kolorowo. Slow life to nie zachodni trend, a sposób na życie.