Kiedy rozpoczynałam studia dziennikarskie, moim obowiązkiem było
przyswojenie wiedzy z zakresu komunikologii. Zagadnienia dotyczące psychologii
społecznej i komunikacji interpersonalnej interesowały mnie od dawna. Półkę z
książkami w moim domu zasila tomiszcze pt. „Psychologia społeczna. Serce i umysł”
autorstwa Aronsona, Wilsona i Akerta. Wielokrotnie podchodziłam do tej
książki jako do przyjemnej lektury prywatnej, z upodobaniem przeglądałam wyniki różnych, bardzo ciekawych badań. Moją uwagę zawsze zaprzątała komunikacja
niewerbalna. Tylko 7% naszego przekazu to słowa, a pozostałe 93% komunikatu
należy do mowy ciała. Niesamowite, prawda? Na I roku studiów,
na zajęciach z nauki o komunikowaniu zetknęłam się z nazwiskiem Edwarda T.
Halla, który jako pierwszy ukuł termin p r o k s e m i k a. Proksemika to jeden z
aspektów mowy niewerbalnej, a także sedno tego tekstu. Czym jest dokładnie? O tym
dowiesz się w następnym akapicie.
Proksemika jest nauką badającą dystanse społeczne, czyli wzajemne
relacje przestrzenne między ludźmi. Wyróżnić można 4 typy przestrzeni interpersonalnej:
1. Dystans publiczny - rozmówcy kontaktują się w odległości większej niż 360 cm; typ zarezerwowany głównie dla osób publicznych – stąd też nazwa.
2. Dystans społeczny – strefa przestrzeni od 120 cm do 360 cm; w takiej odległości kontaktujemy się z osobami, których nie znamy lub z tymi, z którymi nie łączy nas głęboka zażyłość; są to też raczej kontakty oficjalne.
3. Dystans indywidualny – od 45 cm do 120 cm, jest to już strefa prywatna, zarezerwowana dla osób dobrze nam znanych i lubianych: bliskich znajomych, przyjaciół, rodziny.
4. Dystans intymny – do 45 cm, to najbliższa strefa, do której dopuszczamy najbliższych, np. partnera lub dziecko.
1. Dystans publiczny - rozmówcy kontaktują się w odległości większej niż 360 cm; typ zarezerwowany głównie dla osób publicznych – stąd też nazwa.
2. Dystans społeczny – strefa przestrzeni od 120 cm do 360 cm; w takiej odległości kontaktujemy się z osobami, których nie znamy lub z tymi, z którymi nie łączy nas głęboka zażyłość; są to też raczej kontakty oficjalne.
3. Dystans indywidualny – od 45 cm do 120 cm, jest to już strefa prywatna, zarezerwowana dla osób dobrze nam znanych i lubianych: bliskich znajomych, przyjaciół, rodziny.
4. Dystans intymny – do 45 cm, to najbliższa strefa, do której dopuszczamy najbliższych, np. partnera lub dziecko.
Kilka dni temu moja
przestrzeń intymna została w brutalny sposób złamana przez obcą osobę. Zanim
jednak o tym opowiem, muszę nakreślić jeszcze kilka wstępnych słów.
Ludzi podzieliłabym na tych,
którzy są z dotykiem oswojeni i tych, którzy go unikają.
Jeżeli nie wiesz, do której z grup się zaliczasz, to Ci pomogę. Należę do drugiego typu. Dlaczego?
Nie lubię przypadkowego dotyku obcych osób w komunikacji miejskiej i źle się czuję w tłumie.
Nie cierpię, gdy stoję w kolejce do kasy i ktoś dociska przedłużenie mojego kręgosłupa wózkiem zakupowym lub też zionie mi w kark niczym smok wawelski.
Nie toleruję, gdy ekspedientka łapie mnie za ramię i pyta: „W czym pomóc, kochanie?”. Zwykle są to panie starszej daty, pracujące w prywatnych sklepikach odzieżowych - na szczęście coraz rzadziej się z tym spotykam.
Nie lubię wymieniać soczystych buziaków z wujkami i ciotkami.
Obrzydzeniem napawa mnie wymiana uścisków dłoni, gdy pamiętam, że dana osoba podaje mi zawsze tzw. zdechłą rybę.
Nie znoszę, gdy mijam się z kimś i ta osoba wykorzystuje moment, by w uniesieniu jakiejś egzaltowanej uprzejmości dotknąć mojego ramienia, czy talii - o bardziej drastycznych przypadkach nie wspominając.
Ba, nawet nie radzę sobie najlepiej z dotykiem bliskich mi osób!
Generalnie rzecz ujmując, czuję się zakłopotana niechcianym kontaktem.
Nie lubię przypadkowego dotyku obcych osób w komunikacji miejskiej i źle się czuję w tłumie.
Nie cierpię, gdy stoję w kolejce do kasy i ktoś dociska przedłużenie mojego kręgosłupa wózkiem zakupowym lub też zionie mi w kark niczym smok wawelski.
Nie toleruję, gdy ekspedientka łapie mnie za ramię i pyta: „W czym pomóc, kochanie?”. Zwykle są to panie starszej daty, pracujące w prywatnych sklepikach odzieżowych - na szczęście coraz rzadziej się z tym spotykam.
Nie lubię wymieniać soczystych buziaków z wujkami i ciotkami.
Obrzydzeniem napawa mnie wymiana uścisków dłoni, gdy pamiętam, że dana osoba podaje mi zawsze tzw. zdechłą rybę.
Nie znoszę, gdy mijam się z kimś i ta osoba wykorzystuje moment, by w uniesieniu jakiejś egzaltowanej uprzejmości dotknąć mojego ramienia, czy talii - o bardziej drastycznych przypadkach nie wspominając.
Ba, nawet nie radzę sobie najlepiej z dotykiem bliskich mi osób!
Generalnie rzecz ujmując, czuję się zakłopotana niechcianym kontaktem.
Źródło: https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/43/81/8c/43818ce07e456be9c8e2b83578b6c26f.jpg
Jeżeli masz
podobnie, to zaliczamy się do tej samej grupy. Jeśli w sytuacjach codziennych
nie zwracasz szczególnej uwagi na dotyk i tego typu niuanse, to stwórz sobie teraz definicję
negatywną – prawdopodobnie jesteś osobą otwartą na kontakty. Oczywiście nic nie
jest czarno-białe i można by stworzyć jakąś skalę odczuwania wraz z wartościami
pośrednimi. Starałam się dociec, z czego może wynikać różnica między tymi dwoma typami. Moje wnioski skoncentrowały się
wokół etapu dzieciństwa – być może nawet bardzo wczesnego, kiedy budujemy nasze
pierwsze relacje. Stosunek rodziców do dziecka ma niebagatelny wpływ na jego
dalsze życie społeczne – choćby to, czy będzie ono otwarte w kontaktach, czy
też raczej wycofane. Socjalizacja pierwotna to etap, kiedy dzieci uczą się
głównie przez naśladownictwo. Dziecko, które nie jest przytulane,
prawdopodobnie będzie tzw. typem unikającym. Ponadto dzieci cieszące się tego typu
gestami szybciej się rozwijają, co jest zresztą naukowo udowodnione. Zauważ, że
wystarczy wziąć na ręce płaczącego malucha i ten - pod wpływem dotyku - uspokaja
się. Nie jestem jednak psychologiem, więc moje teorie mogę schować do szuflady. ;)
Każde naruszenie przestrzeni intymnej to swego rodzaju trauma.
Zeszłej niedzieli musiałam się zmierzyć z tym przykrym uczuciem. Przejdę teraz do meritum całego wpisu. Jest niedzielny wieczór, zapakowana w
autobus jadę stoczyć ostatnią batalię egzaminacyjną w czasie sesji. Usiadłam
pod samą lampą, by móc powtarzać materiał zadany na egzamin. Spodziewałam się,
że kierowca może zgasić światła, by nie drażnić wzroku podczas
jazdy o zmroku, więc część notatek zapisałam też w formie elektronicznej w telefonie. Ku mojej uciesze, cały czas panowała jasność, ale niestety moje
notatki zamiast spoczywać w podręcznej torebce, omyłkowo znalazły się na
dnie podróżnej walizki, która kołysała się już w luku bagażowym. Postanowiłam
więc skorzystać z notatek w telefonie. Obok mnie siedziały trajkoczące
psiapsiółki, więc założyłam słuchawki i odpaliłam ulubioną muzykę, by lepiej
się skupić. Minęło dobre pół godziny jazdy, gdy poczułam, że coś potrząsa moim ramieniem. Zdjęłam słuchawki i odwróciłam się - to jegomość około
60-tki, który siedział za mną, po skosie (tzn. ja na siedzeniu zewnętrznym, on za mną na siedzeniu przy oknie). Spojrzałam na niego z niemym
znakiem zapytania na twarzy. „Pani, proszę mi t u t e j wyłączyć ten telefon,
świeci mi po oczach”. Wstrzymałam się na chwilę z odpowiedzią i zajrzałam w te
małe, świńskie oczka, kryjące się za grubymi szkłami okularów. Wycedziłam z
absolutnym spokojem: „Panie, nie naruszaj pan mojej przestrzeni osobistej”. Ta nalana gęba nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Odwróciłam się i założyłam słuchawki, ze stoickim spokojem wracając do notatek. Instynkt podpowiadał
mi, że siedzi za mną popapraniec w czystej formie klinicznej...
Zaczęłam się jednak zastanawiać, jakim cudem mój telefon świeci mu po oczach. Po pierwsze, siedzieliśmy w pełnym świetle. Po drugie, jasność wyświetlacza zawsze mam ustawioną na najniższą wartość, by nie męczyć oczu, a przy okazji nie rozładowywać baterii. Po trzecie, nie dość, że telefon trzymałam nisko i zasłaniałam go całą sobą, to zasłaniało mnie jeszcze przecież siedzenie. Uznałam, że mężczyzna nieporadnie szukał zaczepki i zajęłam się swoimi sprawami, ciesząc się względnym spokojem – oczywiście, jak się pewnie domyślasz, do czasu. Po upływie 15 minut poczułam, że coś szarpnęło moim warkoczem. Kiedy się obejrzałam, ten narwany facet stał już obok mnie, sięgając po moją torebkę i wykrzykując, że mam się stąd wynosić. „O nie, s p i e p r z a j d z i a d u, wkroczyłeś na moje terytorium, więc pożałujesz tego” – pomyślałam. Wyszarpnęłam torebkę i krzyknęłam na cały autobus „Co też pan wyprawia, chce mnie pan okraść?” – wiedziałam, że to pytanie zwróci uwagę wszystkich pasażerów i owszem, tak się stało. Wszystkie głowy zwróciły się w naszą stronę. Facet wpadł wtedy w jakąś kompletną furię i ku mojemu sporemu zaskoczeniu, chwycił moją nogę, próbując wyciągnąć mnie z siedzenia. Zaczęłam krzyczeć, że chyba oszalał, że zaraz pójdę do kierowcy, że jak mu się coś nie podoba, to niech sam zmienia miejsce itp., itd. Furiat z pełnym przekonaniem stwierdził, że to on pójdzie do kierowcy i poskarży się, że używam telefonu. Rozległy się chichoty współpasażerów. Zniecierpliwiona wypaliłam: „Chce mnie pan okraść, czy jednak molestować?” i wtedy przelała się czara. Chłopak siedzący przede mną podniósł się i krzyknął do jegomościa „Co, będzie Pan kobietę szarpał!?”. Fiksum-dyrdum pokorniutko usiadło z powrotem na swoje miejsce. Drżałam nie ze strachu, lecz ze zdenerwowania. Na szczęście facet wysiadł wcześniej niż ja, więc odetchnęłam z ulgą, że nie będę musiała się z nim użerać na ulicy. Moja bariera została drastycznie przekroczona, odczuwałam wręcz fizyczny wstręt, a w nocy miałam koszmary!
Zaczęłam się jednak zastanawiać, jakim cudem mój telefon świeci mu po oczach. Po pierwsze, siedzieliśmy w pełnym świetle. Po drugie, jasność wyświetlacza zawsze mam ustawioną na najniższą wartość, by nie męczyć oczu, a przy okazji nie rozładowywać baterii. Po trzecie, nie dość, że telefon trzymałam nisko i zasłaniałam go całą sobą, to zasłaniało mnie jeszcze przecież siedzenie. Uznałam, że mężczyzna nieporadnie szukał zaczepki i zajęłam się swoimi sprawami, ciesząc się względnym spokojem – oczywiście, jak się pewnie domyślasz, do czasu. Po upływie 15 minut poczułam, że coś szarpnęło moim warkoczem. Kiedy się obejrzałam, ten narwany facet stał już obok mnie, sięgając po moją torebkę i wykrzykując, że mam się stąd wynosić. „O nie, s p i e p r z a j d z i a d u, wkroczyłeś na moje terytorium, więc pożałujesz tego” – pomyślałam. Wyszarpnęłam torebkę i krzyknęłam na cały autobus „Co też pan wyprawia, chce mnie pan okraść?” – wiedziałam, że to pytanie zwróci uwagę wszystkich pasażerów i owszem, tak się stało. Wszystkie głowy zwróciły się w naszą stronę. Facet wpadł wtedy w jakąś kompletną furię i ku mojemu sporemu zaskoczeniu, chwycił moją nogę, próbując wyciągnąć mnie z siedzenia. Zaczęłam krzyczeć, że chyba oszalał, że zaraz pójdę do kierowcy, że jak mu się coś nie podoba, to niech sam zmienia miejsce itp., itd. Furiat z pełnym przekonaniem stwierdził, że to on pójdzie do kierowcy i poskarży się, że używam telefonu. Rozległy się chichoty współpasażerów. Zniecierpliwiona wypaliłam: „Chce mnie pan okraść, czy jednak molestować?” i wtedy przelała się czara. Chłopak siedzący przede mną podniósł się i krzyknął do jegomościa „Co, będzie Pan kobietę szarpał!?”. Fiksum-dyrdum pokorniutko usiadło z powrotem na swoje miejsce. Drżałam nie ze strachu, lecz ze zdenerwowania. Na szczęście facet wysiadł wcześniej niż ja, więc odetchnęłam z ulgą, że nie będę musiała się z nim użerać na ulicy. Moja bariera została drastycznie przekroczona, odczuwałam wręcz fizyczny wstręt, a w nocy miałam koszmary!
Reakcja osób,
którym opowiadałam tę historię, była zgodna: szok i niedowierzanie. „Martyna,
ty to jesteś taka butna dziewczyna, nie zdziwiłabym się, gdyby facet od ciebie
dostał z tej torebki”. Pewnie w ostateczności chwyciłabym po ten oręż... Na pewno ciekawym
doświadczeniem jest sprawdzenie siebie w sytuacjach zagrożenia. Teraz uśmiecham
się pod nosem i z perspektywy czasu ta opowieść wydaje mi się absolutnie groteskowa, ale
wierzcie mi – nie chcielibyście być w ten sposób wprawieni w osłupienie.
Cytując "mojego" nieśmiertelnego Dostojewskiego, nie ma rzeczy bardziej niewiarygodnej od
rzeczywistości!