W ubiegłą środę (21 października br.) brałam udział w spotkaniu z Jarosławem Kaczyńskim, które odbyło
się w Dworze Artusa w Toruniu. Choć były premier przemawiał tylko 15 minut, to
sam godzinny okres oczekiwania na jego przybycie zasługuje na parę słów
komentarza. To niezwykłe popołudnie na długo zostanie w mojej pamięci.
Postanowiłam podzielić się wrażeniami, dopóki cisza wyborcza nie zwiąże mi ust.
Agitacja
polityczna – oczywiście na rzecz PiS – rozpoczęła się już u drzwi wejściowych
Dworu Artusa. W drodze na Salę Wielką czyhali natrętni
"ulotkarze", obok których nie można było przejść obojętnie, co mówię
z lekkim przekąsem. Nie przepuszczą Cię dalej, jeśli nie weźmiesz kolejnego papierowego
śmiecia do swojej kolekcji wyborczych facjat. Nie tylko ulotkami próbowali
zaszczuć nas, wyborców. Tu pojawiła się szeroko stosowana technika
manipulacyjna w postaci darmowych gadżetów – oprócz rzeczy tak prozaicznych jak
długopisy, otrzymać można było nasze polskie jabłko w foliowym opakowaniu, do
którego była przypięta biało-czerwona wstążeczka. Z każdym piętrem rzedła mi
mina.
Moja ulubiona ulotka - rozbawiła mnie do łez.
Poirytowana
nachalnym traktowaniem w końcu wkroczyłam do Sali Wielkiej. Tam zaskoczył mnie tłum obecnych. Zgromadzonych podzieliłabym na trzy grupy: lokalnych polityków i
władze miejscowe, studentów (młodych ludzi) oraz osoby starsze. Przedstawicieli
grupy wieku średniego było najmniej. Kto tu jest poplecznikiem? Kto jest z
ciekawości? A kto jest hejterem? Ludzie tłoczyli się przy ścianach, w pewnym
momencie zaczęło brakować miejsc stojących. Uwagę wszystkich zebranych skupiała
scena - to, co tam się działo,
określiłabym sformułowaniem „cuda wianki”.
Na wielkim
ekranie wyświetlały się slajdy z obliczem J. Kaczyńskiego, tudzież Prezydenta A. Dudy. Najbardziej rozbawiło mnie połączenie zdjęcia Prezesa pokazującego kciuk
do góry (z intencją przekazu: jest ok!) z rockową solówką na gitarze elektrycznej w tle.
Oczekiwanie na gwiazdę wieczoru, wielokrotnie nazywaną "niekwestionowanym liderem prawicowej części polskiej sceny politycznej", podsycały kłamliwe spoty wyborcze. Propaganda tak niemerytoryczna, że aż boli.
Wybiła godzina
oficjalnego otwarcia. Spotkanie prowadził jeden z kandydatów do Sejmu na liście PiS. „Proszę
wszystkich o powstanie. Do hymnu państwowego!”. Wybałuszyłam oczy ze zdumienia. Dość głośno oraz
kolokwialnie powiedziało mi się: „To są jakieś jaja!”. Ktoś z tyłu
odpowiedział: „To nie są jaja!”. Wstałam z szacunku dla symbolu narodowego,
jakim jest hymn Polski. Jaja okazały się większe, niż się spodziewałam. Zwykle
odśpiewuje się jedną zwrotkę + podwójny refren. Odśpiewane zostały trzy
zwrotki.
Po hymnie
rozpoczęła się część smaczna jak jabłuszka, które rozdawano – choć tak naprawdę nie
zdobyłam się na odwagę skosztowania owocu, przypominając sobie los Królewny
Śnieżki. Ledwo zakończono odśpiewywanie hymnu, a już prowadzący zaordynował
przedstawianie kolejnych kandydatów do Sejmu z listy PiS. Zaczął od końca z komentarzem „Last
but not least” – tu zrobiło mi się niedobrze. Każdy z kandydatów został krótko
opisany, a wymogiem koniecznym były gromkie brawa ze strony publiczności, co
uściślił na wstępie prowadzący. „Ochom” i „achom” nie było końca – jak się
okazało, nie bez przyczyny. Jarosław się spóźniał, więc trzeba było zająć czas
tłuszczy w sposób produktywny i konstruktywny. Gdzieś między wierszami padło
sformułowanie dotyczące Andrzeja Dudy, brzmiało tak: „Nasz Prezydent”. „Aha,
Wasz Prezydent” – pomyślałam.
Do schrupania!
Po prezentacji
kandydatów PiS do Sejmu, a później listy do Senatu, rozpoczął się blok filmowy. Ambitne kino, do szpiku
kości przesiąknięte propagandą, ukazywało spoty z Beatą Szydło i innymi
przedstawicielami partii. Najciekawsze były filmiki ośmieszające PO oraz
te dyskredytujące kontrkandydatkę, obecną panią premier, Ewę Kopacz. Nie chcę
się opowiadać po żadnej ze stron, jednakowoż żenującym było zastosowanie takiego środka jak zmiksowane
wycinki z wszelkimi zająknięciami Kopacz. Moherowa część tłumu
rechotała naprawdę ochoczo. Przejęzyczyła się kobieta i co z tego? Starsi zabawiali się w przedrzeźnianie, zachowując się jak dzieci w szkolnej ławie. Próbowano także pokazać
niekonsekwencję dotychczasowego rządu, zestawiając ze sobą urywki z przeciwstawnymi
wypowiedziami. Po drodze przemknął oczywiście Donald Tusk, którego widownia potraktowała wymownym
buczeniem i komentarzami w stylu "ten rudy lis". Następnie rozległy się utwory pełne patosu: „Żeby Polska była Polską” (ze szczególnie znamiennym fragmentem "Nasz rodowód, nasz początek, hen od Piasta, Kraka, LECHA") oraz „Mury" Kaczmarskiego. Przy okazji pojawiały się gesty Solidarnościowe. Atmosfera robiła się
gęsta i gorąca niczym lawa. Na sali narastało bardzo interesujące
zjawisko socjologiczne, którego nazwy nie potrafię odszukać w swoich zasobach umysłowych, wszakże pierwszy raz widziałam je na własne oczy.
Prezes spóźniał
się dobrą godzinę. Zmęczony trudami, które spotkały go w drodze z Bydgoszczy do
Torunia – to jakieś 45 km! – udał się na kawkę, co zakomunikowano
wyczekującym. „Dajmy jeszcze trochę czasu Prezesowi!”. W końcu nadeszła ta
chwila. Jarosław Kaczyński stanął za mównicą. Ludzie wstali z krzeseł i
rozpoczął się gromki, przynajmniej minutowy aplauz. Nonkonformistycznie zostałam w pozycji siedzącej, zresztą
jako jedna z nielicznych. Pierwsze, co usłyszeliśmy,
wywołało u mnie niekontrolowaną „salwkę” śmiechu. „Przepraszam Państwa, będę
mówił krótko, bo muszę pędzić do Telewizji Trwam”. Nie będę przytaczać treści
przemówienia, zapewne można je odszukać w otchłani Internetu, która kipi przed wyborami, a już szczególnie przed ciszą wyborczą. Kaczyński to dobry mówca,
który stosuje klasyczne pozy komunikacji niewerbalnej. Mówił krótkimi zdaniami,
uderzając do emocji, jak i do konkretnych grup docelowych. Stawiał przemyślane
pauzy, dając publiczności czas na oklaski. Wykazywał się także poczuciem humoru, niejednokrotnie dowcipkując. Nazwał posłankę Sobecką lwem, po czym szybko skorygował swój błąd, mianując
ją lwicą. Próbował również połechtać Toruń, chwaląc Uniwersytet Mikołaja Kopernika oraz
oświecone środowisko akademickie. Padło też inne, zagadkowe zdanie: „jest na sali osoba,
która nie powinna się tu znaleźć” – polecam przyjrzeć się sprawie i obejrzeć nagranie.
Kaczyński
zakończył swą przemowę, stwierdzając, że musi się teraz udać do szerszego grona –
czyli odbiorców Telewizji Trwam. Kazał na siebie czekać godzinę, przemawiał 15
minut. Warto było tam być dla tego
kwadransa, choć to, co działo się przed przybyciem Prezesa, można by
potraktować jako odrębne pole do analizy. Historia zna kilku charyzmatycznych przywódców i jednocześnie dobrych
mówców, którzy wyróżniali się niskim wzrostem… Znajomi zadawali mi pytanie, dlaczego
tam poszłam i jak wytrzymałam tę atmosferę. Nikt mnie do tego nie zmusił, a korona mi z głowy nie spadła. Kierunek studiów, nawet wydział, na którym studiuję, zobligował mnie do takiej postawy. Chciałam
wiedzieć, co ma do powiedzenia były premier Polski. Ponadto, najzwyczajniej w
świecie byłam ciekawa Jarosława Kaczyńskiego jako osoby. Jaka siła mnie zatrzymała na sali? Musiałam sprawdzić do jakiego absurdu tam dojdzie. W skrócie: radykalizm i fanatyzm pełną gębą.
Spotkanie skończyło
się dla mnie w naprawdę przykry sposób. Rozemocjonowany tłum przepychał się ku wyjściu,
było naprawdę ciasno. W pewnej chwili poczułam czyjeś palce na swojej pupie.
Zbulwersowana obejrzałam się i dosłownie zamarłam. Stał za mną jakiś ważniak w
garniturze. Temat molestowania w przestrzeni publicznej wielokrotnie poruszałam
na tym blogu i jestem w tę kwestię bardzo zaangażowana, a zabrakło mi języka w gębie! Odwróciłam się do koleżanki i dość
głośno powiedziałam, że „ten facet za mną właśnie złapał mnie za tyłek!”.
Ludzie zaczęli się nerwowo rozglądać, a pan czmychnął szybko w nieznanym kierunku,
uciekając pośród tłumu.
Na sam koniec –
dla poprawy humoru – zaserwowałam sobie dawkę zdjęć z wystawy BZ WBK Press Photo
i szczerze polecam obejrzenie tych fotografii (w Dworze Artusa, do 1.11.15).
Mam nadzieję, że
nikt mnie za ten tekst nie zapuszkuje w tym wolnym kraju.
PS Zapomniałabym o najważniejszym! Na blogu nie mówię o swojej orientacji politycznej. Namawiam Was jednak do wzięcia udziału w niedzielnym głosowaniu. Wybory to nasz obywatelski obowiązek. Nie głosujesz -> nie narzekaj na wyniki!
PS Zapomniałabym o najważniejszym! Na blogu nie mówię o swojej orientacji politycznej. Namawiam Was jednak do wzięcia udziału w niedzielnym głosowaniu. Wybory to nasz obywatelski obowiązek. Nie głosujesz -> nie narzekaj na wyniki!