piątek, 23 października 2015

Moje spotkanie z Prezesem

W ubiegłą środę (21 października br.) brałam udział w spotkaniu z Jarosławem Kaczyńskim, które odbyło się w Dworze Artusa w Toruniu. Choć były premier przemawiał tylko 15 minut, to sam godzinny okres oczekiwania na jego przybycie zasługuje na parę słów komentarza. To niezwykłe popołudnie na długo zostanie w mojej pamięci. Postanowiłam podzielić się wrażeniami, dopóki cisza wyborcza nie zwiąże mi ust. 


Agitacja polityczna – oczywiście na rzecz PiS – rozpoczęła się już u drzwi wejściowych Dworu Artusa. W drodze na Salę Wielką czyhali natrętni "ulotkarze", obok których nie można było przejść obojętnie, co mówię z lekkim przekąsem. Nie przepuszczą Cię dalej, jeśli nie weźmiesz kolejnego papierowego śmiecia do swojej kolekcji wyborczych facjat. Nie tylko ulotkami próbowali zaszczuć nas, wyborców. Tu pojawiła się szeroko stosowana technika manipulacyjna w postaci darmowych gadżetów – oprócz rzeczy tak prozaicznych jak długopisy, otrzymać można było nasze polskie jabłko w foliowym opakowaniu, do którego była przypięta biało-czerwona wstążeczka. Z każdym piętrem rzedła mi mina.

 Moja ulubiona ulotka - rozbawiła mnie do łez.

Poirytowana nachalnym traktowaniem w końcu wkroczyłam do Sali Wielkiej. Tam zaskoczył mnie tłum obecnych. Zgromadzonych podzieliłabym na trzy grupy: lokalnych polityków i władze miejscowe, studentów (młodych ludzi) oraz osoby starsze. Przedstawicieli grupy wieku średniego było najmniej. Kto tu jest poplecznikiem? Kto jest z ciekawości? A kto jest hejterem? Ludzie tłoczyli się przy ścianach, w pewnym momencie zaczęło brakować miejsc stojących. Uwagę wszystkich zebranych skupiała scena - to, co tam się działo, określiłabym sformułowaniem „cuda wianki”. 

Na wielkim ekranie wyświetlały się slajdy z obliczem J. Kaczyńskiego, tudzież Prezydenta A. Dudy. Najbardziej rozbawiło mnie połączenie zdjęcia Prezesa pokazującego kciuk do góry (z intencją przekazu: jest ok!) z rockową solówką na gitarze elektrycznej w tle. Oczekiwanie na gwiazdę wieczoru, wielokrotnie nazywaną "niekwestionowanym liderem prawicowej części polskiej sceny politycznej", podsycały kłamliwe spoty wyborcze. Propaganda tak niemerytoryczna, że aż boli.

Wybiła godzina oficjalnego otwarcia. Spotkanie prowadził jeden z kandydatów do Sejmu na liście PiS. „Proszę wszystkich o powstanie. Do hymnu państwowego!”. Wybałuszyłam oczy ze zdumienia. Dość głośno oraz kolokwialnie powiedziało mi się: „To są jakieś jaja!”. Ktoś z tyłu odpowiedział: „To nie są jaja!”. Wstałam z szacunku dla symbolu narodowego, jakim jest hymn Polski. Jaja okazały się większe, niż się spodziewałam. Zwykle odśpiewuje się jedną zwrotkę + podwójny refren. Odśpiewane zostały trzy zwrotki.

Po hymnie rozpoczęła się część smaczna jak jabłuszka, które rozdawano – choć tak naprawdę nie zdobyłam się na odwagę skosztowania owocu, przypominając sobie los Królewny Śnieżki. Ledwo zakończono odśpiewywanie hymnu, a już prowadzący zaordynował przedstawianie kolejnych kandydatów do Sejmu z listy PiS. Zaczął od końca z komentarzem „Last but not least” – tu zrobiło mi się niedobrze. Każdy z kandydatów został krótko opisany, a wymogiem koniecznym były gromkie brawa ze strony publiczności, co uściślił na wstępie prowadzący. „Ochom” i „achom” nie było końca – jak się okazało, nie bez przyczyny. Jarosław się spóźniał, więc trzeba było zająć czas tłuszczy w sposób produktywny i konstruktywny. Gdzieś między wierszami padło sformułowanie dotyczące Andrzeja Dudy, brzmiało tak: „Nasz Prezydent”. „Aha, Wasz Prezydent” – pomyślałam.

 Do schrupania!

Po prezentacji kandydatów PiS do Sejmu, a później listy do Senatu, rozpoczął się blok filmowy. Ambitne kino, do szpiku kości przesiąknięte propagandą, ukazywało spoty z Beatą Szydło i innymi przedstawicielami partii. Najciekawsze były filmiki ośmieszające PO oraz te dyskredytujące kontrkandydatkę, obecną panią premier, Ewę Kopacz. Nie chcę się opowiadać po żadnej ze stron, jednakowoż żenującym było zastosowanie takiego środka jak zmiksowane wycinki z wszelkimi zająknięciami Kopacz. Moherowa część tłumu rechotała naprawdę ochoczo. Przejęzyczyła się kobieta i co z tego? Starsi zabawiali się w przedrzeźnianie, zachowując się jak dzieci w szkolnej ławie. Próbowano także pokazać niekonsekwencję dotychczasowego rządu, zestawiając ze sobą urywki z przeciwstawnymi wypowiedziami. Po drodze przemknął oczywiście Donald Tusk, którego widownia potraktowała wymownym buczeniem i komentarzami w stylu "ten rudy lis". Następnie rozległy się utwory pełne patosu: „Żeby Polska była Polską” (ze szczególnie znamiennym fragmentem "Nasz rodowód, nasz początek, hen od Piasta, Kraka, LECHA") oraz „Mury" Kaczmarskiego. Przy okazji pojawiały się gesty Solidarnościowe. Atmosfera robiła się gęsta i gorąca niczym lawa. Na sali narastało bardzo interesujące zjawisko socjologiczne, którego nazwy nie potrafię odszukać w swoich zasobach umysłowych, wszakże pierwszy raz widziałam je na własne oczy.

Prezes spóźniał się dobrą godzinę. Zmęczony trudami, które spotkały go w drodze z Bydgoszczy do Torunia – to jakieś 45 km! – udał się na kawkę, co zakomunikowano wyczekującym. „Dajmy jeszcze trochę czasu Prezesowi!”. W końcu nadeszła ta chwila. Jarosław Kaczyński stanął za mównicą. Ludzie wstali z krzeseł i rozpoczął się gromki, przynajmniej minutowy aplauz. Nonkonformistycznie zostałam w pozycji siedzącej, zresztą jako jedna z nielicznych. Pierwsze, co usłyszeliśmy, wywołało u mnie niekontrolowaną „salwkę” śmiechu. „Przepraszam Państwa, będę mówił krótko, bo muszę pędzić do Telewizji Trwam”. Nie będę przytaczać treści przemówienia, zapewne można je odszukać w otchłani Internetu, która kipi przed wyborami, a już szczególnie przed ciszą wyborczą. Kaczyński to dobry mówca, który stosuje klasyczne pozy komunikacji niewerbalnej. Mówił krótkimi zdaniami, uderzając do emocji, jak i do konkretnych grup docelowych. Stawiał przemyślane pauzy, dając publiczności czas na oklaski. Wykazywał się także poczuciem humoru, niejednokrotnie dowcipkując. Nazwał posłankę Sobecką lwem, po czym szybko skorygował swój błąd, mianując ją lwicą. Próbował również połechtać Toruń, chwaląc Uniwersytet Mikołaja Kopernika oraz oświecone środowisko akademickie. Padło też inne, zagadkowe zdanie: „jest na sali osoba, która nie powinna się tu znaleźć” – polecam przyjrzeć się sprawie i obejrzeć nagranie.


Kaczyński zakończył swą przemowę, stwierdzając, że musi się teraz udać do szerszego grona – czyli odbiorców Telewizji Trwam. Kazał na siebie czekać godzinę, przemawiał 15 minut. Warto było tam być dla tego kwadransa, choć to, co działo się przed przybyciem Prezesa, można by potraktować jako odrębne pole do analizy. Historia zna kilku charyzmatycznych przywódców i jednocześnie dobrych mówców, którzy wyróżniali się niskim wzrostem… Znajomi zadawali mi pytanie, dlaczego tam poszłam i jak wytrzymałam tę atmosferę. Nikt mnie do tego nie zmusił, a korona mi z głowy nie spadła. Kierunek studiów, nawet wydział, na którym studiuję, zobligował mnie do takiej postawy. Chciałam wiedzieć, co ma do powiedzenia były premier Polski. Ponadto, najzwyczajniej w świecie byłam ciekawa Jarosława Kaczyńskiego jako osoby. Jaka siła mnie zatrzymała na sali? Musiałam sprawdzić do jakiego absurdu tam dojdzie. W skrócie: radykalizm i fanatyzm pełną gębą.

Spotkanie skończyło się dla mnie w naprawdę przykry sposób. Rozemocjonowany tłum przepychał się ku wyjściu, było naprawdę ciasno. W pewnej chwili poczułam czyjeś palce na swojej pupie. Zbulwersowana obejrzałam się i dosłownie zamarłam. Stał za mną jakiś ważniak w garniturze. Temat molestowania w przestrzeni publicznej wielokrotnie poruszałam na tym blogu i jestem w tę kwestię bardzo zaangażowana, a zabrakło mi języka w gębie! Odwróciłam się do koleżanki i dość głośno powiedziałam, że „ten facet za mną właśnie złapał mnie za tyłek!”. Ludzie zaczęli się nerwowo rozglądać, a pan czmychnął szybko w nieznanym kierunku, uciekając pośród tłumu.

Na sam koniec – dla poprawy humoru – zaserwowałam sobie dawkę zdjęć z wystawy BZ WBK Press Photo i szczerze polecam obejrzenie tych fotografii (w Dworze Artusa, do 1.11.15).

Mam nadzieję, że nikt mnie za ten tekst nie zapuszkuje w tym wolnym kraju.

PS Zapomniałabym o najważniejszym! Na blogu nie mówię o swojej orientacji politycznej. Namawiam Was jednak do wzięcia udziału w niedzielnym głosowaniu. Wybory to nasz obywatelski obowiązek. Nie głosujesz -> nie narzekaj na wyniki!